W nawiązaniu do książki dr. Piotra M.A. Cywińskiego „AUSCHWITZ
MONOGRAFIA CZŁOWIEKA”
Już we wstępie do książki Piotra M.A. Cywińskiego „Auschwitz. Monografia
człowieka”, na pierwszych jej stronach jest znamienny cytat: (…) To, co się
stało – było. Nie można negować. Negować wszystkiego. Można wypaczyć
prawdę. Można próbować wytłumaczyć, skomentować, umniejszyć fakty.
Ale fakty miały nieuchronnie miejsce. Nie można dyskutować z faktami,
które były takie, jakie były. One już są na zawsze. Nikt nie ma mocy
zamazania choćby jednego czynu dokonanego, ani dla dobra, ani dla zła.
Nikt nie może zamazać choćby ruchu powiek. Sam Bóg nie ma takiej mocy.
Miałem 7 lat (dzisiaj 87) gdy gestapowcy w godzinach wieczornych
przybyli 12 lutego 1943 r. powiadomić Mamę, o aresztowaniu jej męża a
mojego Ojca. Przy tej też okazji robili rewizje w poszukiwaniu broni którą
podobno Ojciec przechowywał w domu. Wykonując rewizję a nie mogąc tej
broni znaleźć, jeden z gestapowców podszedł do mnie i pytając „gdzie ojciec
ukrył broń”, na moje milczenie i widoczne przestraszenie, uderzył mnie
otwartą dłonią w głowę. Wówczas, Mama zapłakana otrzymaną informacją o
Ojcu, doskoczyła do gestapowca z groźną miną i wykrzyczała: „gdy
podniesiesz jeszcze raz rękę na moje dziecko, to zobaczysz jak potrafię bronić
swoje dzieci”! Gestapowiec spokorniał, chyba się zreflektował i razem z
drugim swoim kompanem opuścili nasze mieszkanie.
Od tego jednak dnia, straciłem na zawsze Ojca, moje dzieciństwo
przestało być normalne z dwojgiem rodziców, a pozostał tylko o 5 lat
młodszy brat i moja Mama.
Od tego czasu, w jakimś sensie, to ja przytulałem Mamę – widząc jak
cierpi, chcąc ulżyć w Jej wielkim cierpieniu, boleści, żałości, jakie
przeżywała po swoim mężu, a moim bardzo kochanym Ojcu.
Od tych wydarzeń okupacyjnych, to ta Kochana moja Mama, została
jedyną opiekunką i żywicielką naszej rodziny, dwójki dzieci Jej siostry po
aresztowaniu ich rodziców, oraz swoich rodziców z niepełnoletnim bratem,
którzy jako „bezgrupowcy” po odmowie przyjęcia niemieckiej Volkslisty,
pozostali bez środków do życia.
Dlaczego o tym wspominam? Otóż, od tamtego dnia, a od 25 czerwca
1943 r. gdy Ojca z wujkiem rozstrzelano ich pod Ścianą Straceń w KL
Auschwitz, moje dzieciństwo się skończyło. Świat stał się dla mnie
niełaskawy. Musiałem zazdrośnie przyglądać się innym dzieciom, które
rozweselone miały swoich ojców, mogły się z nimi bawić, ufać – że w razie
potrzeby ich ojcowie staną w ich obronie, będą podporą w trudnych
chwilach.
Nasza Mama, zawsze ambitna i zaradna, nie związała swego życia z
innym mężczyzną, poświęcając się całkowicie na wychowaniu swoich synów na patriotycznych wartościach, na sumienności w wykonywaniu życiowych
zadań, na uczciwości a nie sprzedajnym pseudo honorze „za judaszowe
srebrniki”.
Pracowałem więc w dorosłych już latach, nad opracowaniami
upamiętniając Ich bohaterstwo, skoro nie robiły tego powojenne organizacje
kombatanckie „szczycące się” przynależnością do AK. Niezrozumiałym jest
dla mnie nadal, że po wojnie, zagubione zostało wiele nazwisk związanych z
AK (walczących o wolną Ojczyznę, gdy ta była w potrzebie!), i nikt z
odpowiedzialnych za taki stan nie zarumieni się ze wstydu.
W liście do mnie Zarząd Okręgu Światowego Związku Żołnierzy
Armii Krajowej w Katowicach pisał w 1990 roku: „Naszym celem jest w
pierwszym rzędzie uratować co się jeszcze da, to znaczy dokonać ewidencji
żyjących, pomoc w nabyciu należnych im praw oraz przelanie wartości
patriotycznych na młode pokolenie”.
Zabrałem się zatem do gromadzenia materiałów które jednoznacznie
wyjaśniały wiele „tajemnic” z tego okresu, ustalałem wykazy owych
członków AK nie żyjących, a uśmierconych przez okupanta w więzieniach i
obozach koncentracyjnych. Byłym ofiarom z tym związanym, którzy w
obozach stawali się numerami, przywracałem nazwiska – i robię to nadal
(uratowałem 16000 nazwisk). Niestety, łatwiej poświęcić kolejny bezimienny
pomnik lub tablicę pamiątkową, niż czcić z honorami i szacunkiem pamięć
pojedynczych osób – które miały imiona i nazwiska!
Dosyć mocno związałem się z Muzeum Auschwitz gdzie został
zamordowany mój Ojciec i wujek. Odwiedzałem to miejsce od 1949 r. a więc
w dwa lata po „powołaniu” do istnienia tegoż Muzeum przez byłych
więźniów KL Auschwitz.
Te spotkania i rozmowy z byłymi więźniami (pokolenia moich
rodziców) dawały mi wyjątkowe odczucia. Mimo częstokroć negatywnej
oceny bliskich i znajomych, że tkwię i zajmuję się ciągle tematyką o tak
ponurej problematyce, ja mam poczucie obowiązku jaki powinienem
kontynuować do końca moich dni, by utrwalać pamięć o tamtych ofiarach
hitleryzmu. Mam obowiązek stawiania za wzór patriotyzmu Tych, którzy –
gdy Ojczyzna była w potrzebie, bez wahania składali ofiarę życia w Jej
obronie, w poczuciu tak wzniosłych ideałów jak: BÓG, HONOR,
OJCZYZNA.
Wielokrotnie w swoich opracowaniach informowałem, że
przyobozowa ziemia KL Auschwitz jest dla mnie świętą. Leżą na niej
rozsypane prochy tysięcy więźniów zamordowanych, a następnie spalonych
w obozowych krematoriach (także mojego Ojca i wujka). Popioły z
krematorium rozsypywane były na pobliskich polach, wywożone oraz
topione w stawach i rzekach, a także wsypywane do dołów spaleniskowych.
Bez obawy o przesadę mogę stwierdzić, że cały teren obozowy
byłego KL Auschwitz przesiąknięty jest krwią katowanych kiedyś i
rozstrzeliwanych więźniów. Śmierć była stałym zagrożeniem dla osadzonych
w obozie od momentu jego powstania – przywiezienia pierwszego transportu
polskich więźniów politycznych z Tarnowa 14 czerwca 1940 r., aż do
ostatnich chwil funkcjonowania tej fabryki śmierci, gdy więźniowie, którzy
przeżyli w nim swoją golgotę byli mordowani w „marszu śmierci”!.
I tutaj jeszcze raz fragment cytatu, który przytoczyłem na początku
mojego tekstu: (…) Ale fakty miały nieuchronnie miejsce. Nie można
dyskutować z faktami, które były takie, jakie były. One już są na zawsze. Nikt
nie ma mocy zamazania choćby jednego czynu dokonanego, ani dla dobra,
ani dla zła. Nikt nie może zamazać choćby ruchu powiek. Sam Bóg nie ma
takiej mocy.
Tymczasem te fakty są zamazywane i nie przedstawia się ich w
Muzeum Auschwitz w pełni prawdziwie. Na parterze w bloku nr 11 uległa
likwidacji wystawa o więźniach policyjnych, pochodzących z rejencji
katowickiej, a do nich zaliczał się mój Ojciec i wujek. Z kolei na piętrze tego
bloku krata z kłódką i łańcuchem nie pozwala odwiedzić wystawy,
przedstawiającej obozowy i przyobozowy ruch oporu ze szczególnym
wyeksponowaniem postaci rotmistrza Witolda Pileckiego a także ucieczek
więźniów i życia religijnego w obozie. Ponadto, w korytarzu na piętrze tego
bloku znajdują się zdjęcia około trzystu Polaków rozstrzelanych pod Ścianą
Śmierci na dziedzińcu bloku nr 11, wśród nich znajduje się także zdjęcie
mojego Ojca i wujka. Te fotografie również są niedostępne dla
odwiedzających.
Czy mam pozostać obojętnym wobec zmiany tego, co sami
więźniowie, świadkowie tamtego piekła na ziemi urządzili i zostawili jako
świadectwo tragicznych wydarzeń w KL Auschwitz. Nie wolno –
powtarzam, nie wolno zniekształcać historii tego miejsca kaźni!
Jerzy Klistała
Syn więźnia KL Auschwitz nr ob. 111912 i tam zamordowanego!